Recenzja Sezonu 2

Gen V (2023)
Steve Boyum
Nelson Cragg
Jaz Sinclair
Chance Perdomo

Pokolenie Zzz

Trudno odpędzić od siebie natrętne myśli, że drugi sezon "Gen V" pełni rolę zapychacza, który ma osłodzić oczekiwanie na "The Boys".
Pokolenie Zzz
źródło: materialy promocyjne
W czyich żyłach płynie superbohaterstwo, ten się w cyrku nie śmieje. Serial "The Boys", choć żadne to prekursorstwo per se, odmienił chyba na zawsze znaczenie tego słowa, z którym jeszcze do niedawna szły pod rękę wyłącznie dobro, prawda i piękno. W tym alternatywnym, pstrokatym i dystopijnym świecie, gdzie trykociarze to banda drani, nadludzkie moce są przekleństwem – ale nie tyle dla tych, którzy je posiedli, lecz dla całego otoczenia. Spin-off rzeczonego tytułu, równie udane "Gen V", opowiada o młodych, początkujących jeszcze herosach, których korporacyjna maszyneria dopiero wciąga w swoje tryby. Studenci uczelni imienia Godolkina, legendarnego naukowca, pioniera badań nad substancją służącą do produkcji dużych i silnych, przygotowywani są do służby, ale służby mamonie; do tyrania w sektorze prywatnym, generującym miliardy zielonych. Zwykły człowiek nikogo nie obchodzi, jest tylko portfelem. Nie wszystkim to pasuje.


 
Pod koniec poprzedniego sezonu znaleźliśmy jedynych sprawiedliwych w sytuacji pozornie bez wyjścia, zamkniętych w celi bez okien, w ośrodku o murach nie do przeskoczenia. Tyle że niespodziewana śmierć aktora Chance’a Perdomo, którego postać (wyginający metal Andre) była dla serialu kluczowa, wymusiła daleko idące zmiany scenariuszowe. Fabułę praktycznie zrestartowano i wszystkim odcinkom towarzyszy wyczuwalny pośpiech, aby wszystko to rozplątać i zawiązać powtórnie, a na koniec zapleść jeszcze na supeł z "The Boys", tuż przed finałem macierzystego serialu. Nie zaszkodziło to omawianemu tytułowi aż tak bardzo, jak można by się było spodziewać, bo podwieszony jest on na postaciach na tyle wyrazistych i mocnych, że obcowanie z nimi to czysta radocha. Nawet jeśli przez lwią część recenzowanego sezonu kręcą się w kółko.

Pytanie, czym jest tajemniczy Projekt Odessa, który ma mieć kluczowe znaczenie nie tylko dla całej szkoły, ale i przyszłości rasy Übermensch, jest tu niejakim MacGuffinem. Bohaterowie gonią za odpowiedziami, które prędko jednak przestają być istotne, bo odbijają się oni po drodze od tylu ścian, że zaczyna się to robić nużące i służy jedynie przedłużeniu intrygi. Bardziej interesujący jest koncept owej rasy, bo korporacyjna propaganda – coraz śmielej budowana na nienawiści – nie boi się określać ludzi mianem podgatunku, który docelowo ma pełnić wyłącznie rolę podnóżka. I wszystko zmierza nieuchronnie do istnego helter skelter, totalnej wojny między "nami" a "nimi". Zapobiec jej próbują oddolni buntownicy na czele z Marie, która obecnie ukrywa się przed siłami Vought. Towarzysze dziewczyny zostają z kolei postawieni przed wyborem zgoła niemożliwym: albo będą realizować narzucone im cele, albo skończą za kratami. Zmagania z kolejnymi decydentami z koncernu kontrolującego wszystko – od prasy do opakowań chrupek śniadaniowych – rozkładają się na kolejne odcinki, a twarzą firmy jest nowy dziekan, niejaki Cipher.

 


Faktyczna tożsamość owego czarnego charakteru jest rewelacją godną finału, szkoda tylko, że fajerwerki otrzymujemy stosunkowo późno i poszczególne odcinki wypełnione są sporymi ilościami fabularnej waty. Oczywiście częstokroć są to wypełniacze niezwykle krwawe i zabawne, a ich tematyczna jednolitość, co zadziwiające, się nie nudzi. Ale trudno odpędzić od siebie natrętne myśli, że drugi sezon "Gen V" pełni rolę zapychacza, który ma osłodzić oczekiwanie na "The Boys". Szkopuł w tym, że jest boleśnie podrzędny tamtemu serialowi, na czym cierpi jego tkanka fabularna oraz dotychczasowa oryginalność. W tym sezonie, wyraźnie słabszym od poprzedniego, jeszcze więcej czasu spędzamy w strukturach szkoły, której celem jest nie tyle edukacja, co oddzielenie ziarna od plew. Zajęcia prowadzone bez wyjątku przez oportunistycznych sadystów mają za zadanie przyprzeć dzieciaki do muru i wydobyć z nich pełnię mocy, która zostanie zaprzęgnięta do korporacyjnej harówki. Ale w większości scen odbywa się recykling idei, co jest dowodem na to, że może istotnie nadszedł odpowiedni moment, aby wszystko nareszcie zakończyć. Niekiedy odcinki dłużą się jak, cóż, szkolne lekcje.

Nie tak prędko. Trzeci sezon otrzymał bowiem zielone światło. Zdaje się, że inna korporacja wynalazła tym samym sposób na przedłużenie życia swojej franczyzie. Oto moc pieniędzy.
1 10
Moja ocena sezonu 2:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?